Widać ożywienie na rynku mieszkań. Jednym z głównych sygnałów jest odbicie — po fatalnym 2022 r. — liczby rozpoczynanych budów i wydawanych pozwoleń na budowę. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w październiku 2023 r. deweloperzy rozpoczęli budowę 12,3 tys. mieszkań, czyli o 72 proc. więcej niż przed rokiem.
Jednak zdaniem Zbigniewa Juroszka, prezesa Atalu, to wciąż za mało, aby zaspokoić popyt. Nie ma on wątpliwości, że winne są przewlekłe procedury administracyjne, brak nowych miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego i malejąca dostępność gruntów — czytamy w piątkowym wydaniu „Pulsu Biznesu”.
— Gdyby nie te utrudnienia, deweloperzy mogliby budować o około 30 proc. mieszkań więcej — uważa Zbigniew Juroszek. Jego zdaniem taka zwiększona podaż nie tylko pozwoliłaby zaspokoić popyt, ale też ograniczyć ryzyko podnoszenia cen do absurdalnych poziomów.
— Zdarzają się inwestycje z mocno zawyżonymi stawkami za metr i one się sprzedają, ponieważ oferta jest bardzo mocno ograniczona, więc nabywcy nie mają wyboru. Wzrost podaży o jedną trzecią nie tylko ustabilizowałby ceny. Skorzystałaby na nim cała branża: produkcja byłaby większa, a wykonawcy i producenci materiałów budowlanych zwiększyliby przychody — mówi Juroszek, cytowany przez „PB”.
Czytaj także w BUSINESS INSIDER
Zaznacza, że liczy na większy dialog z nową władzą. — Rząd nie jest od budowania. Wystarczy, że zniesie ograniczenia związane m.in. z administracją i nie będzie przeszkadzał — mówi szef Atalu. Proponuje, aby usprawnić pracę deweloperów, opracowanie katalogu zasad, regulującego ich współpracę z urzędnikami.
Zobacz także: Duży deweloper zapowiada podwyżki cen mieszkań i nie boi się odpływu klientów
Tymczasem statystyki mieszkań oddawanych do użytkowania nie rosną tak mocno, bo zwykle budowa trwa około dwa lata. Skoro z początkiem 2022 r. deweloperzy ograniczali nowe budowy, widząc rosnące stopy procentowe i spadek zdolności kredytowej (a w konsekwencji oczekując mniejszego popytu na mieszkania), to teraz liczba oddawanych mieszkań wręcz spada i pula lokali w ofercie deweloperów maleje. Podaż więc jest stosunkowo nieduża. W zderzeniu z odradzającym się popytem na „własne M”, napędzanym odbiciem zdolności kredytowej i programem Bezpieczny kredyt, oznacza to dynamiczny wzrost cen mieszkań.
Na rynku nieruchomości coraz bardziej gorąco. „Zaczyna się panika, aby kupić cokolwiek, dopóki Bezpieczny Kredyt 2 proc. działa” — donoszą inwestorzy, funkcjonujący na tym rynku.