Po zmianie władzy w kraju branża OZE miała nadzieję na wystrzał inwestycji w farmy wiatrowe. Nowy rząd zapowiadał szybką zmianę tzw. ustawy wiatrakowej, która w czasach rządu PiS najpierw niemal całkowicie zablokowała, a później — po częściowym jej złagodzeniu — mocno ograniczyła rozwój nowych projektów. Jednak do dziś nowej ustawy nie ma, a ostatnia propozycja resortu klimatu została okrzyknięta przez branżę wiatrakową bublem prawnym. A to nie wszystko. Do tego dochodzi zaproponowana zbyt niska — zdaniem branży — cena maksymalna za energię elektryczną wytworzoną przez morskie farmy wiatrowe, a następnie — zmniejszenie deklarowanego wcześniej poziomu tzw. obowiązku OZE dla dużego przemysłu z 12 do 8,5 proc.
To, co buzowało w branży energetycznej już od kilku miesięcy, teraz wybuchło jako otwarty konflikt z rządem Donalda Tuska.
„Obecny rząd przed wyborami zapowiadał nowe otwarcie i naprawienie błędów popełnionych przez poprzedników w obszarze rozwoju OZE. Czas blokowania OZE w Polsce miał minąć bezpowrotnie, a bariery, które dotychczas hamowały rozwój zielonej energii, miały zostać zniesione. Wygląda na to, że zamiast nowego otwarcia i mądrej strategii transformacji energetycznej mamy dalsze uzależnienie od coraz droższych źródeł energii opartych o paliwa kopalne” — napisało w oświadczeniu Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW).
Table of Contents
ToggleBój o zielone certyfikaty
Podpisane przez ministrę klimatu Paulinę Hennig-Kloskę rozporządzenie dotyczące tzw. obowiązku OZE jest kompromisem między oczekiwaniami przemysłu i wytwórców zielonej energii. Prawo nakazuje firmom energochłonnym umarzanie co roku tzw. zielonych certyfikatów, które stanowią potwierdzenie, że określona ilość zużytej przez zakład energii elektrycznej pochodziła z odnawialnych źródeł. Mechanizm ten ma wspierać producentów OZE — wytwórcy prądu osiągają przychód ze sprzedaży zielonych certyfikatów, które przemysł kupuje na Towarowej Giełdzie Energii.
Czytaj także w BUSINESS INSIDER
Jak wielki ma być udział zielonej energii zużytej przez przedsiębiorstwa, o tym decyduje minister klimatu. I tak w 2021 r. obowiązek OZE kształtował się na poziomie 19,5 proc., w 2022 r. było to 18,5 proc., w 2023 r. — 12 proc., a w 2024 r. tylko 5 proc. Na 2025 r. resort klimatu pierwotnie zaproponował wskaźnik 12,5 proc., a po konsultacjach społecznych najpierw obniżył ten udział do 12 proc., a ostatecznie do 8,5 proc.
Przeciwni wysokiemu wskaźnikowi byli przede wszystkim przedsiębiorcy, dla których to dotkliwy wydatek. Wskazywali na trudną sytuację polskiego przemysłu oraz wysokie ceny energii i paliw. Zaproponowali też obniżenie obowiązkowego udziału OZE do zaledwie 2 proc.
„Od wielu miesięcy odbiorcy przemysłowi muszą radzić sobie z trudną sytuacją gospodarczą i wysokimi kosztami energii. Wdrażane w przeszłości rządowe programy wsparcia, jakkolwiek konieczne, były dalece niewystarczające i jedynie w niewielkim stopniu kompensowały stojące przed polskim przemysłem wyzwania. Ceny energii na rynku hurtowym są w Polsce najwyższe w Europie, a w kolejnych latach ich różnica w stosunku do innych krajów UE będzie jedynie rosła. Co więcej, jak na razie działania polskiego rządu koncentrują się głównie na tematyce producentów OZE i niskoemisyjnej transformacją energetyki” — zaalarmowała Izba Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii w liście do ministry Hennig-Kloski.
Zdaniem IEPiOE taki system wsparcia dla wytwórców zielonej energii „jest anachronizmem i powinien być zlikwidowany”, a „każda regulacja powodująca zwiększenie kosztów produkcji przemysłowej musi być traktowana jako działanie na szkodę nie tylko polskiego przemysłu, ale i szeroko rozumianego biznesu”.
Niezadowolona z ustalonego przez resort obowiązku OZE jest także branża wiatrakowa, która oczekiwała znacznie wyższego wskaźnika. „Naciski branż energochłonnych zostały wysłuchane — to wprost kontynuacja strategii poprzedniej władzy” — grzmi PSEW.
„Paradoksalnie to właśnie branży energochłonnej powinno zależeć na tym, aby OZE w Polsce rozwijało się jak najszybciej. Bez taniej i czystej energii przemysł w Polsce utraci możliwość konkurowania na międzynarodowym rynku. Sektor energochłonny, walcząc o niższy obowiązek OZE, wpisuje się w szkodliwą retorykę poprzedniego rządu PiS, którego celem było niszczenie sektora wiatrowego, ale też marginalizowanie polskich produktów na wysoce konkurencyjnym rynku. To działanie na szkodę obywateli i polskiej gospodarki, ale też pozycji Polski na globalnym rynku” — pisze PSEW.
Eksperci PSEW podkreślają też, że bez rozwoju OZE Polska nie przeprowadzi transformacji energetycznej. „Złudne zyski, o które walczy sektor energochłonny, za chwilę staną się kosztem, który będzie musiał sam ponieść. Zapłacą też Polacy w postaci wyższych rachunków za prąd” — ostrzega PSEW.
Nieoczekiwana wrzutka do projektu ustawy wiatrakowej. „Ponury żart”
Wiatrakowcy mają już dość czekania na spełnienie przez rząd obietnicy odblokowania inwestycji w farmy wiatrowe na lądzie. Nowelizacji tzw. ustawy wiatrakowej wciąż nie ma, a kolejne projekty resortu klimatu wywołują ogromne kontrowersje. Kluczowe dla rozwoju tego typu inwestycji jest zmniejszenie minimalnej odległości wiatraków od zabudowań mieszkalnych z obecnych 700 m do 500 m i przyspieszenie procedur pozyskiwania pozwoleń dla budowy elektrowni.
Ostatnia propozycja resortu klimatu idzie jednak krok dalej i zawiera także zakaz budowy wiatraków w odległości 1,5 km od niektórych obszarów ochrony przyrody Natura 2000. Zdaniem PSEW w praktyce utrudni to rozwój wielu projektów. „Ustawa w takim kształcie, zamiast rozwijać OZE, będzie kolejnym bublem” — przekonuje branża wiatrowa.
PSEW zauważa, że już teraz obowiązuje zakaz lokalizacji elektrowni wiatrowych w pobliżu obszarów Natura 2000, które chronią ok. 20 proc. powierzchni Polski. Określenie minimalnej odległości od tych terenów na 1,5 km wyłączy z inwestycji dodatkowe 8 proc. powierzchni kraju.
Przeciwni propozycji resortu są nawet ekolodzy. — W Polsce od 23 lat nie powstał park narodowy, kopalnie w majestacie prawa zrzucają zasolone ścieki do rzek, na obszarach Natura 2000 tnie się lasy, a tu nagle rząd proponuje, aby nie tyle na tych obszarach, ile wokół nich tworzyć półtorakilometrowy bufor przeciwko jednej z najmniej szkodliwych dla klimatu i przyrody inwestycji: elektrowniom wiatrowym. To zakrawa na ponury żart — komentuje Marek Józefiak, rzecznik Greenpeace Polska. — Chcielibyśmy wierzyć, że to omyłka, która zostanie szybko skorygowana. Skala negatywnych efektów takiej regulacji każe myśleć o tym zapisie jako o sabotażu rozwoju czystej i taniej energii w Polsce — dodaje.
Budowa farm wiatrowych na Bałtyku zagrożona?
Branża OZE z obawą patrzy też na możliwość rozwoju morskich farm wiatrowych, które mają być jednym z głównych źródeł energii w Polsce. Chodzi o te projekty, które mają powstać w tzw. drugiej fazie, a więc po 2030 r. Inwestorzy będą mogli wziąć udział w aukcjach, które stanowią formę wsparcia dla wytwórców energii z OZE. Resort klimatu proponuje, by cena maksymalna za energię wytworzoną przez farmy wiatrowe na Bałtyku, jaka może być wskazana w ofertach złożonych w aukcji przez wytwórców, wynosiła 471,83 zł/MWh. Dla porównania, w sierpniu tego roku średnia cena energii na warszawskiej giełdzie na rynku dnia następnego wyniosła 427,39 zł/MWh.
PSEW domaga się wyższej ceny maksymalnej, bo obawia się, że zaproponowana kwota wykluczy część morskich projektów z mechanizmu aukcji. Wskazuje, że branża morskiej energetyki wiatrowej od pewnego czasu zmaga się ze wzrostem kosztów inwestycyjnych i operacyjnych, a przyjęte przez resort założenia „odbiegają od realiów rynkowych”.
— Pandemia COVID-19, wojna w Ukrainie i zakłócenia w globalnych łańcuchach dostaw przełożyły się na wzrost kosztów technologii zeroemisyjnych, w tym również morskich farm wiatrowych. Kluczowe jest, co pokazał już przykład Wielkiej Brytanii, żeby cena realistycznie odzwierciedlała uwarunkowania rynkowe i umożliwiała wykonalność finansową kolejnych inwestycji — podkreśla Janusz Gajowiecki, prezes PSEW.
Autorka: Barbara Oksińska, dziennikarka Business Insider Polska