Za sprawą unijnego prawa dotyczącego usług cyfrowych (Digital Service Act), Twitter musiał ujawnić kulisy swojej działalności w Unii Europejskiej.
Chodzi przede wszystkim o kwestie moderowania treści w sieci. „Chcemy, aby ludzie na X czuli, że są w stanie swobodnie wyrażać siebie, jednocześnie zapewniając, że rozmowy na X są bezpieczne i legalne” – napisała spółka w komunikacie.
„Wierzymy i udowadniamy, że wolność wypowiedzi i bezpieczeństwo platformy mogą współistnieć. X jest odzwierciedleniem prawdziwych rozmów toczących się na świecie, a te czasami obejmują perspektywy, które mogą być obraźliwe lub kontrowersyjne dla innych. Chociaż zapraszamy wszystkich do wyrażania siebie na X, nie będziemy tolerować zachowań, które nękają, grożą, dehumanizują lub wykorzystują strach” – czytamy dalej.
Zobacz także: Twitter Elona Muska zagrożony. Poznaj pięć alternatywnych platform
Jak to wygląda w praktyce? Twitter wylicza, że między 28 sierpnia a 20 października zespół zajmujący się moderacją podejmował kroki ok. 90 tys. razy, z czego zdecydowana większość to zasługa działania algorytmu, który automatycznie wykrywał np. mowę nienawiści. Pozostała część to efekt zgłoszeń od użytkowników.
Nie to jednak wzbudziło najwięcej zainteresowania. Komentatorzy w Polsce zwrócili uwagę na coś innego.
Twitter ujawnił bowiem, jak wielu pracowników oddelegował do moderacji treści w poszczególnych językach. Polska jest pod tym względem ewenementem.
O ile wpisy w języku angielskim śledzi ponad 2 tys. pracowników Twittera, to już wszystkie posty po polsku moderuje zaledwie… jedna osoba. Podobnie jest w przypadku języka holenderskiego, łotewskiego czy chorwackiego.