O 18:00 staje samotnie na słupku 3. toru. Przystojny, atletycznie zbudowany. Gwizdek i wreszcie start. Publika szaleje. Pływak wskakuje do wody. Wynurza się dopiero po 25 m i znów zanurza. Trzy czwarte dystansu pod wodą. Co za doping! Wreszcie meta. Spiker ogłasza: mamy rekord świata!
– Szykowałem się do tego rekordu przez całe życie. Marzyłem o nim – powie później Marek Petrusewicz.
18 października 1953 r. ma swój dzień chwały. To pierwszy rekord świata w historii polskiego pływania. Miejsce: basen nr 1 Miejskich Zakładów Kąpielowych przy ul. Teatralnej. Wynik 1:10,9. „Szczęśliwe liczby dla każdego Polaka” – pisze „Express Wieczorny”, a przystojny 19-latek z dnia nadzień staje się gwiazdą.
Wkrótce drugi raz pobije rekord świata na 100 m żabką i wyrówna inny – na 200 m. Wystartuje w olimpiadzie w Helsinkach. Zdobędzie srebro na Mistrzostwach Europy w Turynie. Świat stanie przed nim otworem. Niestety, wielki sukces okaże się przekleństwem.
Table of Contents
TogglePierwsze zanurzenie i nauka pływania
Woda w rzece jest tak czysta, że widać kamienie na dnie. Mienią się w słońcu wszystkimi kolorami. Mały Marek lubi nurkować i przyglądać się im pod wodą. Wyobraża sobie, że to drogocenne diamenty, szafiry, topazy. Tajemnicza, magiczna kraina.
– Czułem tę wodę każdym milimetrem ciała – powie już jako dorosły człowiek i rekordzista świata w pływaniu w radiowym reportażu Krystyny Melion z lat 70.
Urodził się 22 stycznia 1934 roku w Wilnie, ale wczesne dzieciństwo spędził w Melechach na Nowogródczyźnie, na Kresach Wschodnich, nad rzeką Szczara. Jego rodzice – Stanisław i Halina – mieli tam niewielki majątek. Zarządzał nim ojciec. Marek był najmłodszym dzieckiem Petrusewiczów (miał jeszcze starszego o 9 lat brata Stanisława i siostrę Danutę, starszą o 8 lat).
Podobno już jako czterolatek potrafił pływać. Czasem uczył go brat. – Brałem go na ręce i szedłem na głęboką wodę. Głęboką oczywiście dla Marka, bo mnie woda sięgała najwyżej do piersi. Następnie puszczałem i kazałem płynąć w stronę płytkiej wody – opowiadał ze śmiechem Stanisław w książce „Jaki był Marek Petrusewicz?” Wojciecha Wiesnera.
Wojenna trauma i tułaczka
Wojna zmieniła wszystko. W okresie okupacji sowieckiej ojciec Marka musi się ukrywać. Kiedy wkraczają Niemcy, Stanisław Petrusewicz trafia do aresztu za działalność w Armii Krajowej. W 1942 r. zostaje rozstrzelany. Marek ma wtedy 8 lat. Opowie później kolegom, że była to dla niego ogromna trauma.
Brat Stanisław walczy w Armii Krajowej, później zostaje wywieziony do łagru (przeżyje, zostanie kapitanem Transatlantyku Stefan Batory).
W 1944 r. Marek wyjeżdża z babcią do rodziny w Warszawie. Po upadku Powstania Warszawskiego 10-latek najpierw trafia do obozu w Pruszkowie, a później przez Kielce przyjeżdża do Krakowa, gdzie spotka się z matką. Tu dowiaduje się, że jego siostra utopiła się w rzece Szczara w tajemniczych okolicznościach.
„Płynął jak lodołamacz”
Jak wielu repatriantów ze Wschodu, w 1946 r. po długiej tułaczce rodzina Marka przyjeżdża do Wrocławia, na Ziemie Odzyskane. Miasto jest w ruinie. Marek mieszka z matką, babcią, ciotkami i ich rodzinami – najpierw przy ul. Norwida, później przy ul. Jaworowej.
W ruinach bawi się z kolegami w wojnę, pływa w Odrze. W książce Wojciecha Wiesnera kolega Marka z tamtych lat – Ludwik Pałka – wspomina ich wspólną wyprawę na łyżwy. Ślizgali się na zamarzniętej fosie przy Podwalu, kiedy lód się pod Ludwikiem załamał. Zaczął się topić.
„Nie jestem kobietą, nie będę pływał żabką”
– Jak to się wszystko zaczęło? – pyta Marka w latach 70. dziennikarka radiowa Krystyna Melion w reportażu „Głębokie zanurzenie”.
– Wstyd się przyznawać, ale z kolegami od czasu do czasu chodziliśmy na wagary – odpowiada ze śmiechem Petrusewicz.
Latem pływali w basenie na Niskich Łąkach, a kiedy pogoda była brzydka, chodzili na krytą pływalnię przy Teatralnej. Tam grupę wysportowanych wyrostków zauważył trener Józef Makowski. Tworzył wówczas sekcję pływacką w klubie Związkowiec (późniejszy Pafawag) i zaproponował, żeby się zapisali. Był 1948 r.
Chłopakom to pasowało, bo nie musieli płacić za wstęp na basen. Najlepsi – Jan Jasiewicz, Witold Bieszczanin, Ryszard Połomski, Józef Lewicki i Marek Petrusewicz – byli nazywani „Piątką z Pafawagu”.
– Twój kraul to jest walka z wodą przed utonięciem. Możesz pływać tylko żabką! – mówi pewnego dnia do marka trener Makowski.
– Nie jestem kobietą! Żabką pływać nie będę! – złości się Petrusewicz i idzie do domu. Decyzję wkrótce zmieni i wróci na basen.
„Cudowne dziecko pływania”
Po trzech tygodniach są już pierwsze zawody, na których Marek zajmuje ostatnie miejsce. – Ale to już było wielkie przeżycie, bo po raz pierwszy napisano o tym w gazecie – opowiada w reportażu Krystyny Melion.
Ma potencjał. Jest atletycznie zbudowany, silny i ogólnie sprawny. „Wyjątkowy talent. A przy tym bojowy, zadziorny i odporny psychicznie” – pisze o nim w książce Wojciech Wiesner, profesor AWF-u z Wrocławia, były trener pływania.
Kraulem Petrusewicz pływa słabo, za to żabką świetnie, szczególnie pod wodą (do 1956 r. przepisy w stylu klasycznym na to pozwalały. To był wielki atut Marka). Pierwsze rekordy przychodzą szybko. Najpierw zwycięstwa okręgu, później udział w finale Mistrzostw Polski. I wreszcie pierwszy start w reprezentacji Polski na zawodach w Berlinie.
Kilka miesięcy później Petrusewicz pobije swój pierwszy rekord Polski na mistrzostwach w Warszawie. Ma 16 lat. To jego pierwszy poważny sukces. Prasa pieje z zachwytu, nazywa go „cudownym dzieckiem pływania”.
W 1952 r. startuje na olimpiadzie w Helsinkach – 200 m żabką. W półfinale zostaje zdyskwalifikowany. Powód? Niesymetryczna praca nóg.
– To była dziwna sprawa, bo startował na różnych zawodach międzynarodowych i nigdy żaden z zagranicznych sędziów nie zakwestionował jego pracy nóg. To wstyd, że polskie kierownictwo nie interweniowało w tej sprawie – wspominał po latach Ryszard Połomski, utalentowany pływak, który trenował z Petrusewiczem (zmarł w 2023 r.).
„Obywatelu, trzysta procent normy”
W 1953 roku umiera Stalin, ale stalinizm wciąż ma się w Polsce dobrze. Czasy są szare i ponure. Trener Józef Makowski na zebraniu Związku Pływackiego składa „stachanowskie” zobowiązanie na 1 Maja. – Petrusewicz pobije rekord świata na 100 m w stylu klasycznym. Popłynie sam – zapowiada.
Cała sprawa zakrawa na szaleństwo. Petrusewicz zimą na nartach zerwał wiązadła w kolanie. Trafił do szpitala. Konieczny jest gips. Lekarze nie rokują dobrze. Wiosną Marek rozcina nożem gips i zaczyna pływać pod okiem Makowskiego. Chce pobić rekord świata Minaszkina.
Trzy czwarte pod wodą
Niedziela 18 października 1953 r. Trybuny, balkony i szatnie basenu przy ul. Teatralnej we Wrocławiu pękają w szwach. Przed wejściem kłębi się tłum tych, którym nie udało się wejść do środka. Niektórzy próbują wyważyć drzwi. Każdy chce być świadkiem historycznej chwili.
O godz. 18.00 Marek Petrusewicz staje na słupku 3. toru. Ma płynąć sam, żeby fale wywołane przez innych zawodników nie opóźniały jego ruchów. W końcu gwizdek i start.
Trzy czwarte dystansu pokonał pod wodą. Udało się! Padł rekord świata. Reporter, który relacjonował zawody, z radości niemal wszedł z Petrusewiczem pod prysznic.
– Startowałem sam. Właściwie moim przeciwnikiem był tylko czas. No i udało się – mówi Petrusewicz w rozmowie z Krystyną Melion. – Z tym, że ja do tego rekordu świata szykowałem się przez całe życie (…). Cały czas o tym marzyłem. I to było dla mnie coś, po czym wszystko się zmieni. I tu taki jakiś mały szok. Wychodzę z wody i właściwie nic się nie zmieniło.
„Cała młodzież w szeregach służby Polsce”
Były gratulacje, kwiaty, noszenie na rękach, dziesiątki wywiadów.
– U mnie zaczęły się wtedy małe kłopoty z nauką – mówi Marek w reportażu Krystyny Melion.
– To nie były małe kłopoty – zwraca mu uwagę dziennikarka.
– A więc to na pewno były duże kłopoty – przyznaje Petrusewicz. – Z tym, że ja może wtedy byłem za bardzo przejęty sportem. (…) Przecież kiedyś sport był treścią mojego życia. Tak bez reszty. Bo ja mogłem siedzieć na basenie 24 godziny na dobę. Nie musiałem pływać, ale musiałem być koło tej wody, musiałem ją widzieć (…). I za mało sobie zdawałem sprawę z tego, czym jest zdobywanie wiedzy i wykształcenia.
Dostał kupony z klubu na stołowanie się w lokalu nocnym. Trening kończył o godz. 22:00, a na kolację przychodził o 22:45. Miał zarezerwowany stolik. Zawsze ktoś się przysiadł, żeby się napić z mistrzem świata. Nie odmawiał.
– Właściwie dla Marka kariera sportowa stała się tragedią. Stała się powodem do jego dramatu osobistego. Przez to on ma złamane życie – mówi jedna z bohaterek reportażu „Głębokie zanurzenie”.
Zawalił rok w klasie przedmaturalnej. Decyzja klubu: dyskwalifikacja na czas nieograniczony. Chwilę później w innym pokoju wręczono mu dyplomy za rekordy świata, które właśnie przyszły z Paryża.
„Bumelant to dezerter z frontu walki o silną Polskę”
W latach 70. Filip Bajon nakręcił film „Rekord świata”, inspirowany losami Petrusewicza. Główną rolę zagrał Marek Troński. To opowieść o wybitnym pływaku, który nie uniósł ciężaru sławy, a dobiła go rzeczywistość PRL-u.
Podczas dyskwalifikacji Petrusewicz nie startował przez 8 miesięcy, ale solidnie trenował. Pływał na 100 m żabką w rekordowym czasie. Władze szybko się o tym dowiedziały. Postanowiły go odwiesić na Mistrzostwa Europy w Turynie. Ostatecznie zajął tam drugie miejsce. Lepszy był tylko Niemiec Klaus Bodinger z NRD. W filmie Bajona widzimy, jak główny bohater po zawodach przeprasza prezesa klubu, że zawiódł.
Po Turynie znów się zaczęło. Sława, wywiady, wyjazdy, treningi. Petrusewicz nie ma czasu na naukę. Nie zostaje dopuszczony do matury w Technikum Elektrycznym przy Teatralnej. „Należało wyłapać bumelantów i zabronić wpuszczania ich na teren pływalni” – piszą gazety. Nauka jest przecież obywatelskim obowiązkiem w PRL-u.
Marek zostaje wyrzucony ze szkoły i usunięty z reprezentacji Polski za brak postępów w nauce. Ale chyba przede wszystkim za arogancję wobec nauczycieli i władz.
„Przestań pić! Chodź z nami budować lepsze jutro”
W 1955 r. zostaje powołany do wojska. Po skończeniu służby żeni się z koleżanką z klubu – pływaczką Haliną Dzikówną. Młodzi przenoszą się do Szczecina. Wkrótce rodzi im się córka Danuta. Problem w tym, że Marek nie dojrzał do takiego życia.
Wyjeżdża z Arkonią Szczecin na zawody do Rostocku w Niemczech. Impreza kończy się suto zakrapianym bankietem. Po hucznej zabawie Marek zostaje posądzony o gwałt na 17-letniej córce burmistrza. Są też zarzuty dla pływaków o przemyt przez granicę dóbr luksusowych – kawy i papierosów.
Ta sprawa zniszczy Markowi karierę, chociaż zarzuty o gwałt nigdy się nie potwierdzą.
Petrusewicz: – Trudno mi o tym w ogóle mówić, bo nie mogę przedstawić dowodów, że podawano nieprawdę.
Został dożywotnio zdyskwalifikowany. Wszyscy się od niego odwrócili. Żona wystąpiła o rozwód. Petrusewicz zaczął pracować jako robotnik w stoczni. W końcu wrócił do matki do Wrocławia. Pił. Później żałował, że nie wniósł sprawy do sądu o zniesławienie.
„Alkohol – wróg szczęścia”
Po latach Petrusewicz powie w radiu, że pozostał z byłą żoną w przyjacielskich stosunkach: – Żona przejeżdżając przez Wrocław zawsze przywozi naszą córę. Rozmawiamy jak ludzie, których wiele łączyło.
Córka – Danuta (po mężu Wójt) również zostanie pływaczką i rekordzistką Polski, a później trenerką swojego syna – Łukasza Wójta, rekordzisty Polski i brązowego medalisty Mistrzostw Europy.
W 1975 r. Petrusewicz ożeni się po raz drugi – ze słynną piosenkarką Joanną Rawik, dawną koleżanką ze szkoły. Małżeństwo rozpadło się po kilku miesiącach.
Towarzyszką jego ostatnich lat życia będzie Halina Drużek, była pływaczka, nauczycielka, a później tak jak on działaczka Solidarności.
Choroba Buergera i amputacja nogi
Pierwsze symptony pojawiają się wcześniej, ale Marek je lekceważy. Ma 33 lata, kiedy choroba daje o sobie znać z pełną siłą. Petrusewicz trafia do szpitala przy ul. Poniatowskiego we Wrocławiu. Diagnoza jest bezwzględna: nieuleczalna choroba Buergera (przewlekłe zapalenie zakrzepowo-zarostowe tętnic i żył). W tamtych latach jest na to jeden lek w Polsce – amputacja.
Petrusewicz nie chce w to uwierzyć. Do niedawna był królem życia, mistrzem, a teraz to?! Znów się załamuje. Wraca do picia.
Po amputacji prawej nogi przez rok prawie nie wychodzi z domu.
– Bał się pan ludzi? – pyta go dziennikarka.
– Bałem się litości – odpowiada.
Na miarę rekordu świata
W reportażu radiowym „Głębokie zanurzenie” słychać jak trenuje na basenie niepełnosprawnych zawodników.
– Romka, Romka, łokcie! Na litość boską! – woła do jednej z zawodniczek. Ale przyznaje, że sam pływa mało, bo się wstydzi.
Do treningów z niepełnosprawnymi sportowcami namawia go dawny kolega z klubu. Petrusewicz przychodzi na basen kilka razy, patrzy, jak pływają, ale nie wchodzi do wody. O sporcie dla osób z niepełnosprawnościami nie wie nic. Z czasem przekona się, że kalectwo wcale nie musi być końcem świata.
To mu pomoże. Sam też zacznie startować w zawodach. Zostanie rekordzistą Polski na 50 m kraulem.
Wielkie wynurzenie
W latach 70. znów odbija się od dna. Zdaje eksternistycznie maturę, w 1979 r. kończy studia prawnicze. W 1980 r. angażuje się w działalność Solidarności. Jest bezkompromisowy, chce walczyć z systemem.
„Solidarność była dla niego siłą, która pozwoliła mu uwierzyć, że życie może być lepsze. Że on sam może być lepszy” – mówi Władysław Frasyniuk, jeden z liderów związku w dokumencie TVP Wrocław – „Petrusewicz – historia subiektywna”.
Marek oddaje własne mieszkanie na drukarnię Solidarności Walczącej. W drugim sam organizuje punkt kolportażowy i prowadzi nasłuch Służby Bezpieczeństwa. Dzięki temu chroni działaczy związku.
13 grudnia 1981 r. w dniu wprowadzenia stanu wojennego jedzie do siedziby Zarządu Regionu przy ul. Mazowieckiej, chce uratować związkowy sprzęt poligraficzny. Do budynku wkracza ZOMO. Zostaje brutalnie pobity.
„Przede mną zgraja bezmyślnych wandali. To, co wyczyniali, przechodziło wszelkie, nie tylko rozsądne granice. (…) Tak nie mogli postępować normalni ludzie. Skamieniałe, bez wyrazu twarze i półprzytomne oczy wskazywały, że przed akcją nakarmiono ich nie tylko słowami” – napisze później.
Petrusewicz zostaje internowany w Zakładzie Karnym przy Kleczkowskiej. Dziesięć dni przeleży w zimnej, wilgotnej celi. Wypuszczą go dzięki interwencji biskupa Adama Dyczkowskiego. Po wyjściu choroba Bürgera zaatakuje lewą nogę. Władze nie pozwolą mu wyjechać na leczenie za granicę. Znów konieczna będzie amputacja. Potem dobije go udar, połowę ciała będzie miał sparaliżowaną. Mimo to po raz kolejny stanie do walki. Zaczyna rehabilitację, na nowo uczy się mówić.
„Był wielkim pionierem”
W 1990 r. z inicjatywy Witolda Wasilewskiego we Wrocławiu odbywają się pierwsze zawody w pływaniu o Puchar Marka Petrusewicza (dziś noszą nazwę Memoriału, 27 i 28 października wystartują na nich najlepsi pływacy świata). Jest też zbiórka na pomoc dla mistrza. On sam nie może być obecny na zawodach, walczy z chorobą. Pisze list do zawodników. Umiera w 1992 r. w wieku zaledwie 58 lat. Na pogrzebie przy ul. Bujwida żegnają go tłumy.
Po latach na Krzykach koło Aquaparku we Wrocławiu jego nazwiskiem zostanie nazwana jedna z ulic, a na basenie przy Teatralnej pojawi się pamiątkowa tablica o pierwszym polskim rekordziście świata w pływaniu. Witold Wasilewski, propagator pamięci o Petrusewiczu, pojedzie na Kresy do jego dawnego majątku i przywiezie stamtąd pamiątkowy kamień.
„To był dzielny człowiek” – mówi o Marku w reportażu TVP Wrocław Kornel Morawiecki, który współpracował z nim w Solidarności Walczącej.
Wojciech Wiesner w TVP Wrocław: „To, że był łobuz, nie ulega wątpliwości. Natomiast to, że w sumie, chociaż bardzo późno, sobie z tym poradził, uważam za jakiś happy end”.
„Kilka życiorysów wypełniłaby ta postać. Fantastyczny pływak, znakomity sportowiec, który otworzył świat przed Polską albo Polskę przed światem. Bez wątpienia należy mu się wyjątkowe miejsce w historii polskiego sportu” – dodaje Andrzej Person, były dziennikarz sportowy w dokumencie TVP Sport.
- Korzystałam m.in. z: „Jaki był Marek Petrusewicz?” W. Wiesner; „Głębokie zanurzenie”, reportaż radiowy Krystyny Melion.
- Część śródtytułów to propagandowe hasła z PRL-u