Pierwszy był kot. Narodził się w jej głowie w 2011 r. Szukała prezentu i nie mogła znaleźć zabawki, która by jej się podobała. Miała za to Łucznika po babci i starą marynarkę taty. Uszyła z niej pluszaka.
To było w maju. We wrześniu wystawiała się już na targach rękodzielnictwa „Dizajn Market” w Browarze Mieszczańskim we Wrocławiu i sprzedała wszystkie 10 maskotek, jakie uszyła. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że może być z tego coś więcej.
— Coś ze mnie się nada? — pytam, wchodząc do niewielkiej pracowni przy ul. Sienkiewicza na wrocławskim śródmieściu. „Niewielka” to nie metafora. Miejsce pracy Doroty Dziak ma zaledwie 17 m kw. Jest za to wysokie, ma aż 4,5 m, jej tata dorobił więc antresolę. Służy do przechowywania i wykrawania materiałów upolowanych w lumpeksach, z których powstają zabawki. Źródłem materiałów są też sąsiedzi i przyjaciele Doroty, a czasem sami klienci.
— Mój kolega Paweł ma sweter, za którym chodzę już kilka lat. Niestety ciągle nie chce mi go oddać — śmieje się Dorota Dziak. — Innym razem weszła tutaj wprost z ulicy pewna pani i podarowała mi piękny płaszcz bouclé. Powiedziała, że powinien mi się spodobać. Uszyłam z niego sześć albo siedem pluszaków, w tym owieczkę dla właścicielki płaszcza. Maskotka czeka, aż znów przyjdzie — opowiada właścicielka UglyToys.
Table of Contents
ToggleCzytaj także w BUSINESS INSIDER
Najbardziej w cenie są płaszcze w jodełkę. Wybierając towar, Dorota zwraca uwagę przede wszystkim na fakturę i strukturę materiału. Często już na tym etapie ma pomysł, jak przerobić wybrane ubrania i połączyć tkaniny.
Niestety, z mojej spódnicy w cętki mogłaby powstać co najwyżej łapa albo ucho zwierzaka. Jest trochę zbyt dosłowna.
Cierpliwość do oczu
Z wykształcenia jest architektką. Początkowo szyła po godzinach, w kuchni, na balkonie, w piwnicy rodziców. Po narodzinach trzeciego dziecka, siedmioletniej dziś Róży, zamiast wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim, zdecydowała się na urlop wychowawczy. Wtedy też pozyskała dofinansowanie z Unii, które pomogło jej rozwinąć skrzydła. Po roku miała już świetnie prosperujący biznes i wiedziała, że do biura nie wróci.
„Cześć chłopaki!”, „Do zobaczenia chłopaki!” — Dorota wita się z pluszakami i żegna. Ma do nich osobisty stosunek, bo też każdą zabawkę uszyła własnoręcznie. Życie maskotek zaczyna się w szkicowniku, który Dorota zawsze nosi ze sobą. Dostrzega interesujący kształt, kolor, detal i przenosi je na papier. Nie są to jednak projekty w dosłownym tego słowa znaczeniu, raczej inspiracje.
Zabawki rodzą się przy tej samej maszynie do szycia, od której wszystko się zaczęło. Dorota szyje spontanicznie, nie korzysta z wykrojów, nie wymiaruje. Dzięki temu każdy UglyToy jest jedyny w swoim rodzaju. Z tego samego powodu trudno też jej skalować biznes.
Przy UglyToys pomaga cała rodzina. Kiedy rozmawiamy, do pracowni wchodzi tata artystki z dostawą watoliny. Pozyskują ją jako odpad z fabryki kurtek i składują w ogrodzie rodziców, w wybudowanym w tym celu blaszaku. Dorota, przy użyciu drewnianej łyżki, wypycha zabawki. Oczy UglyToys to działka mamy. Dorocie do przyszywania brakuje cierpliwości.
Żaba po 200, bocian za 400
Nie ma pluszaka, który by się nie sprzedał. Nie ma też dwóch identycznych UglyToys. Tak sobie wymyśliła i tego się trzyma. Szyje tylko zwierzęta, choć nie potrafi powiedzieć dlaczego. Welonka, jeżyk, owca, żyrafa, mors, pingwin i bocian — to ekipa, jaka obserwuje przechodniów z witryny pracowni.
UglyToys nie są tanie. Kosztują od 200 do 400 zł za zabawkę. Mimo tego Dorota nigdy nie musiała szukać klientów. To zarówno dzieci sąsiadów, które w drodze do przedszkola piszczą przed drzwiami na widok nowego pluszaka, jak i całkiem dorośli ludzie, z różnych zakątków świata.
W grudniu była w Berlinie na branżowych targach. Podszedł do niej klient z Niemiec i powiedział, że cztery lata temu kupił maskotkę dla córki. Dziewczynka do dziś się z nią nie rozstaje.
— Moja praca daje mi 100 proc. satysfakcji. Jest kreatywna. Wymyślam, szyję i dostaję dużo pozytywnego feedbacku. To olbrzymia radość patrzeć, jak ludzie reagują spontanicznie na moje zabawki, jak cieszą się z nich, jak są z nimi przez lata. — opowiada Dorota. — Kocham to, co robię i choć staram się nie pracować w weekendy, w piątki z żalem wychodzę z pracowni — dodaje.
Ugly, ale dopieszczone
Pozdrawiam ugly, lecz serdecznie — to jej firmowe hasło. Krawiectwo ma w genach po babci, która robiła to zawodowo. Dorota nigdy nie uczyła się szyć. By się podciągnąć, zaliczyła jeden krótki kurs. Twierdzi, że pierwsze zabawki były po prostu brzydkie.
— Sama zobacz, czy to nie jest ugly? — pyta, sięgając po dwa niewielkie pluszaki. — Te były pierwsze, nazywam je PierwoTypki. Zupełnie inny poziom. Kiedy je uszyłam, pomyślałam, że nie będę ściemniać, będę szczera. Dlatego zostały UglyToys. A potem ta nazwa bardzo dobrze wpisała się w ideę zabawek ekologicznych, z materiałów z recyklingu — tłumaczy.
PierwoTypki miały jeszcze trzeciego brata, który trafił do rocznego chłopca. Dziś to już nastolatek, ale nadal śpi ze Złamasem, jak ma na imię maskotka. Sama Dorota też ma swoich ulubieńców.
— Bocian jest mój. Welonki nie oddam nikomu. Mój jest też krokodyl i sum w kropki. A, i ten. Ten się nie nadaje. Uszyłam go dawno, dziś to dyskwalifikacja, jeśli chodzi o standard — mówi, pokazując gigantyczną mysz.
— Dlaczego?
— O, to wszycie na rękawie. I fakt, że materiał na plecach się skręca. Nos też. Nie wypuściłabym dzisiaj takich rzeczy. Mam wobec siebie duże wymagania. Moje zabawki są ugly, ale dopieszczone.
Dziś zarabia znacznie lepiej niż jako pełnoetatowa architektka. Jej marka zyskała rozgłos i naśladowców, klienci proszą o więcej. Dorota przyznaje, że stoi właśnie na zawodowym rozdrożu. Zamiast rozwijać masową produkcję, planuje zaprezentować szerzej swoje szkice i rysunki. Myśli o plakatach i ceramice. Mogłaby skalować biznes, produkować więcej maskotek, ale nie czuje, że chciałaby powierzyć swoich projeków rękom profesjonalnej krawcowej.
W końcu urok UglyToys leży w niedoskonałości.
Autor: Anna Anagnostopulu, dziennikarka Business Insider Polska