Od dziecka miałem skłonność do majsterkowania, budowania różnych rzeczy. Byłem kreatywny, interesowałem się modelarstwem, lubiłem pracę własnych rąk. Po studiach zdecydowałem się jednak zająć bankowością i w kilku instytucjach finansowych przepracowałem ponad 10 lat.
Po pracy, w ramach hobby, zacząłem tworzyć meble. Pierwsze zamówienia właśnie dla znajomych. Po dwóch latach takiej pracy z doskoku, kiedy miałem już rodzinę, dzieci i mało czasu wolnego, musiałem podjąć decyzję: etat albo własna działalność. Wybrałem to drugie.
Zobacz także: Z marynarki taty i swetra z lumpeksu. „Moje zabawki są ugly, ale dopieszczone”
Porzuciłem bezpieczeństwo, stabilizację finansową i na przełomie 2016 i 2017 r. założyłem firmę. Żona bardzo mnie wspierała, a wśród znajomych i rodziny moja decyzja budziła raczej zdziwienie i rozbawienie.
Table of Contents
ToggleCzytaj także w BUSINESS INSIDER
Widzę efekty swojej pracy
Jestem właścicielem firmy, ale większość zamówień realizuję własnoręcznie. Najbardziej liczy się dla mnie fakt, że na co dzień widzę wymierny efekt mojej pracy w postaci produktu finalnego. Wiem, czemu poświęciłem czas. Stolarstwo to nie tylko zawód, ale również pasja, która przynosi wiele satysfakcji i radości. Dla stolarza jednym z najfajniejszych aspektów robienia mebli jest możliwość tworzenia czegoś unikalnego i trwałego.
W korporacji, szczególnie w czasach sprzed pandemii, często trzeba było po prostu być 8 godzin. Miałem poczucie, że jestem małym trybikiem w wielkiej machinie, a efekty mojej pracy nie są widoczne. Co więcej, często czułem, że praca, którą wykonuję, tak naprawdę nie jest nikomu potrzebna, nic z niej nie wynika dla świata. Wiedziałem też, że w każdej chwili można mnie łatwo zastąpić.
Robienie mebli to fascynujące i satysfakcjonujące zajęcie, które łączy w sobie kreatywność, umiejętności rzemieślnicze i praktyczność. Fakt, że własnymi rękami wytwarzam szafki, daje dużą satysfakcję. Do tego dochodzi pozytywny feedback od klientów. Czuję wartość dodaną do rzeczywistości, a tego brakowało mi podczas godzin spędzanych przed komputerem.
Mam dwa razy więcej pracy i podobne zarobki
Są też minusy. Rozwijanie własnej firmy w Polsce nie jest prostą drogą. Biznes prowadzę sam, spoczywa więc na mnie wiele obowiązków i obciążeń. Największym mankamentem jest jednak brak czasu dla rodziny. Pracuję dwa razy więcej niż w banku, na czym cierpią najbliżsi. Jeśli chodzi o zarobki, są zbliżone do tych na etacie, choć nie mogę liczyć na podwyżki inflacyjne. A jeśli wziąć pod uwagę stosunek czasu pracy i włożonego wysiłku do efektu finansowego, to bilans wychodzi in minus.
Zobacz także: Chcesz zrozumieć pracowników? Wydłuż firmowe spotkania i zrób miejsce na plotki
Porzucając etat, straciłem też ciepłe biuro, samochód służbowy, opiekę medyczną i podobne benefity. Doświadczenie zdobyte w banku przydaje się, kiedy siadam do negocjacji, badania sprawozdań finansowych czy analizy opłacalności poszczególnych projektów. Nie mam też problemu, by włożyć garnitur i spotkać się z prezesem firmy, która jest moim klientem, a potem przebierać się w ciuchy robocze i skręcać szafki w zapylonym warsztacie.
Ze wszystkich moich obowiązków najbardziej lubię moment projektowania i właśnie pracy fizycznej. Przy niej odpoczywam. Praca fizyczna daje mi też pewne osadzenie w rzeczywistości. Robiąc meble, jestem tu i teraz.
Powrotu do korporacji raczej sobie nie wyobrażam.
Nie chcę zarządzać, chcę pracować
Co bym powiedział osobom, które chcą rzucić pracę umysłową na rzecz fizycznej? Najważniejsze to odpowiedzieć sobie na pytanie, czy potrafię i naprawdę lubię coś robić. Żeby taka praca miała sens, musi wynikać z pasji. Łatwiej jest się nauczyć, doszkolić, niż na siłę coś polubić. Nie warto też rezygnować z dobrej posady, nim się nie spróbuje nowego zajęcia. U mnie przejście od hobby do własnego biznesu trwało dwa lata.
Zarobki na etacie pozwoliły mi na pierwsze inwestycje. Za wypłaty z banku kupowałem choćby potrzebne na początku narzędzia. Pierwszy warsztat miałem w garażu i to nie własnym, a kolegi. Później chwilę pracowałem w garażu u teściowej, następnie w podnajętym kawałku magazynu u szwagra. W końcu wynająłem własną przestrzeń. Początkowo nie zarabiałem wiele, ale z czasem zadowoleni klienci zaczęli mnie polecać. Kiedy więc rzucałem pracę, miałem już doświadczenie i wstępną bazę klientów.
Dziś moim głównym problemem jest brak odpowiednich ludzi do pracy. Liczba zamówień rośnie szybciej niż moje moce przerobowe. Wiem, że to moment, w którym powinienem bardziej rozwijać biznes, ale tak naprawdę nie do końca chcę zarządzać wieloosobowym zespołem. Już to robiłem i wiem, że to praca o zupełnie innym charakterze. Staram się więc utrzymywać biznes na takim poziomie, by zapewniał pracę dla dwóch, trzech osób i nadal dawał mi przyjemność. Nie chcę zarządzać dużą firmą, chcę w niej też sam pracować i dalej tworzyć meble.
Autor: Anna Anagnostopulu, dziennikarka Business Insider Polska